środa, 26 października 2011

6. Awkward

Chciałam napisać radosnego posta.
O tym, jak świetnie mi idzie niejedzenie. O urokach studiowania. O wspaniałych przyjaciółkach. O łapaniu ostatnich promieni słońca. O wszystkim, co mnie cieszy.

Radosny post się nie ukaże, bo płaczę słuchając smutnych piosenek, konkretnie jednej.Ale to nic, to nic. To minie.

Nie mija. Nic mi się nie udaje. Nie jestem pewna, czy dobrze wybrałam studia. Przyjaciółki są wspaniałe, ale ja jestem jędzą i nie potrafię tego docenić. Matka wkurwia się na mnie gdy wracam do domu, bo jestem smutna. Wychodząc na uczelnię ubieram się 50 minut, bo we wszystkim czuję się za gruba. Marzę o tym, żeby nie wychodzić przez miesiąc spod kołdry.


*A tytuł notki jest tytułem serialu mtv o nastolatce-wyrzutce. Hej, brzmi znajomo! Tylko ona jest chudsza i ma powodzenie u mężczyzn (mtv spieprzyło, miała być wyrzutkiem).

poniedziałek, 17 października 2011

5. Odzyskuję siłę do walki

Rollercoaster znów w górze. Złapałam dziś ostatnie promienie słońca, śmiałam się na ćwiczeniach z logiki, znów nie poruszałam z C. drażliwych tematów.

W sumie ten dzień był okropny, w ogóle się nie uczyłam, a mam na jutro mnóstwo roboty, poza tym dowiedziałam się że nie wyprowadzę się od rodziców w czerwcu 2012 tak jak planowałam, tylko we wrześniu 2013. Więc całe to wakacyjne zaciskanie zębów, powtarzanie sobie "Spokojnie Delilah, za rok się uwolnisz" to były tylko pobożne złudzenia. I chociaż ostatnio naprawdę było w domu ok, to jestem już zbyt dużą dziewczynką by łudzić się, że mam jeszcze szansę na normalną relację z matką. Nie wiem jak przetrzymam jeszcze 2 lata, skoro te kilka miesięcy już było dla mnie wiecznością...

I fakt, zjadłam dziś za dużo i boję się, że nie uda mi się wytrzymać i zwymiotuję. Powstrzymuje mnie tylko wizja spuchniętej twarzy, znowu, nienawidzę tej bulimicznej chomiczej mordy.

Ale pod koniec dnia, mimo wszystko, ten dzień oceniam jako dobry. Może dlatego, że przeglądam thinspiracje i znalazłam coś, co mnie naprawdę zmotywowało. A może to zasługa słońca? Nieważne, liczy się tylko ta ulotna chwila, w której pomyślałam: jest dobrze.

niedziela, 16 października 2011

4. Oh the truth hurts and lies worse

Nie mogę przestać słuchać Broken Strings.

C. podjęła kolejną krucjatę przeciwko mnie. "Bo nie może patrzeć jak rujnuję sobie życie i musi interweniować". I jeszcze "marnuje się, a jestem przecież ładną, inteligentną dziewczyną". Napisałam (bo cała urocza dwugodzinna próba nawrócenia mnie na zdrowe jedzenie i myślenie odbyła się via skype) jej, że nienawidzę siebie i nie zacznę jeść więcej żeby rozkręcić metabolizm, bo i tak już chcę umrzeć, a jak jeszcze przytyję to tego psychicznie nie wytrzymam. Bez reakcji.

Próbowałam wytłumaczyć jej, że takie wykłady z jej strony mi nie służą. Wolę kiedy jest ostoją normalności, osobą z którą mogę porozmawiać absolutnie o wszystkim oprócz moich problemów z jedzeniem i poczuciem wartości. Bo rozgrzebywanie tego cały czas boli. Bo ona nie ma pojęcia, przez co przechodzę i chcąc pomóc szkodzi.

Naprawdę nie lubię jej okłamywać, ale będę musiała. Nie chcę żeby się o mnie jeszcze bardziej martwiła, ma własne problemy, a świadomość że ja jestem kolejnym zmartwieniem na jej głowie wzmacnia moje poczucie winy i czuje się jeszcze gorzej.

Dlaczego ludzie nie mogą zostawić mnie w spokoju? Co daje ludziom prawo do zaglądania mi w talerz, do mówienia mi co mam robić? Czemu każdy chce mnie na siłę uszczęśliwiać, ma plan co powinnam zmienić i nie słucha tego, co ja mam do powiedzenia? Chcę schudnąć tak bardzo, aż zniknę. Kiedy mnie już nie będzie, świat będzie lepszy. Ostatnie dni tylko mnie utwierdzają w tym przekonaniu.